Pozostawiwszy plecaki w pseudo-hotelu i pojechaliśmy taksówką na przystań. Na łódce w drodze do wysp "przewodnik" opowiadał jakieś dziecinne historie łamanym angielskim. Same pływające wyspy okazały się równie ciekawe, co skomercjalizowane. Dowiedzieliśmy się, jak wyspy są budowane, zajrzeliśmy do chaty (czy raczej szałasu), w którym mieszkają tubylcy (okazało się, że na jednej z wysp jest też "hotel", gdzie można samemu przenocować w takich warunkach). Potem jeszcze wdrapaliśmy się na wieżę obserwacyjną i za 5 Bs. przepłyneliśmy się łódką z trzciny. I to by było w zasadzie tyle, jeśli chodzi o Los Uros...
Wieczorem wróciliśmy do Puno, a jako, że miasto do zbyt ciekawych nie należy, do od razu postaraliśmy się o załatwienie biletów do La Paz na kolejny dzień. Jutro ruszamy do Boliwii!
Tradycyjnie pełny album zdjęć z jeziora Titicaca jest na mojej Picasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz