Zgodnie z planem, przyjechaliśmy nocnym autobusem do Arequipy. Zadziwiające jest to, ze pomimo niezbyt wygodnej pozycji, byłem całkiem wyspany i jedynie trochę się lepiłem do ubrania (sponsorem imprezy jest 30-stopniowy upał w Nazca). Na szczęście sprawnie udało sie znaleźć hostel (Like Home, 25 soli od glowy) i szybko odlepić się od ubrania.
Podbój Arequipy rozpoczęliśmy od śniadania w knajpie dla tubylców. Omlet (?) i kawa na mleku, które dostaliśmy w ramach desayunio continental, wyglądały trochę podejrzanie, ale skoro piszę te słowa, to nadal żyję, wiec chyba nie był trujący. Potem obowiazkowo Plaza de Armas (taki peruwiański odpowiednik polskiego rynku, Plaza de Armas jest chyba w każdym miescie), lokalna katedrę oraz Compañia de Jesus czyli kościół jezuicki.
Następnie prawdziwy rodzynek - Monasterio Santa Catalina. Jest to 16-wieczny klasztor, wyglądający jak miasto w mieście, otoczony murami obronnymi, z labiryntem przejść, uliczek i placów. Niezwykła architektura w połączeniu ze ścianami pomalowanymi na żywe kolory indygo, ochry i pomarańczy zmusiły mnie do wypstrykania ponad 200 fotek (zdjecia poniżej, więcej tutaj...). Wstęp aż 30 soli, ale zdecydowanie było.
Ostatni przystanek na dzisiaj to Museo Santury z ekspozycją zamrożonej mumii dziecka-ofiary, którą Inkowie złożyli w ofierze bogom gór na szczycie wulkanu. Po wczorajszej wizycie na cmentarzu Chauchilla mumia (trzeba przyznać, że nieźle zachowana) nie zrobiła na mnie większego wrażenia, ale dobrze przygotowany przewodnik nadrabiał braki wyjaśniając wszystko, co sie dało wyjaśnić.
Jutro z rana wyruszamy na dwa dni do Kanionu Colca, więc pewnie będziemy mieli urlop od Internetu. ;)
Update: udało mi się dzisiaj wgrać parę zdjęć. Patrz powyżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz