wtorek, 22 kwietnia 2008

Cuzco

Do Cuzco przybyliśmy zgodnie z planem (a raczej o jeden dzień za wcześnie). Po nocy spędzonej w autobusie, gdzieś o 6 z rana wytoczyliśmy sie z autobusu, odebraliśmy plecaki i od razu zostaliśmy zaatakowani przez hotelowych naganiaczy. Dzięki metodzie olewania + "idziemy do innego hostelu" początkowa cena 35$ stopniała do 50 soli (czyli jakichś 16$) i trafiliśmy do całkiem przyzwoitego hotelu dość blisko centrum.

Cały poranek opłynął nam na załatwieniu biletów do Machu Picchu (najtańszy pociąg - 96$ w dwie strony, wstęp - 42$), szukaniu czegoś do zjedzenia (co nie byłoby świnką morską i miało w miarę przyzwoitą cenę ;). Wykombinowaliśmy także, że jeden zaoszczędzony dzień spędzimy na raftingu. Załatwiliśmy pół-dniową wyprawę (110 soli) poprzez agencje Mayuc (szczerze polecam) na Rio Urubamba - bystrza klasy 3 i 4 :) - relacja ze zdjęciami jest tutaj - zdjęcia z Rio Urubamba.

Pozbywszy sie prawie całej gotówki, zdecydowaliśmy sie rozpocząć zwiedzanie od znajdujących sie w pobliżu miasta prawdziwych inkaskich ruin. Po przejściu połowy drogi pod górę (i wypluciu płuc dwa razy - jeszcze trochę nie byliśmy przyzwyczajeni do wysokości, 3300 metrów npm) okazało się, że trzeba kupić bilet za 40 soli. Po tym zakupie zostało nam całe 10 soli gotowki... jak wesoło :)





Więcej zdjęć z Cuzco i Sacsayhuamán

Ruiny całkiem fajne i całkiem wielkie... Przy okazji po raz pierwszy jechaliśmy lokalnym transportem publicznym - kombi. Ciekawe przeżycie z gatunku "ile osób mieści się w samochodzie...". Przynajmniej było tanio, a mając pusty portfel nie ma co marudzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz